Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę, za to jest ich bez liku, żeby kłamać – Carlos Ruiz Zafon
Powodów do kłamstwa jest bez liku, podobnie jak kłamców. Rzadko jednak (na szczęście!) trafia się ktoś, kto kłamie bez przerwy – w przypadku takiej osoby mówimy o kłamcy patologicznym, który wzorem Barona Munhausena kłamie bez przerwy, rano, wieczór, we dnie, w nocy, w dni powszednie i w niedzielę, a do tego…bez powodu. Zazwyczaj kłamcy zachowują się zdumiewająco racjonalnie i kłamią wtedy, kiedy jest to (ich zdaniem, oczywiście) konieczne, przykładowo starając się o pracę.
Kiedy kłamiemy?
Z badań naukowców Craig School of Business w Kalifornii wynika, że najczęściej kłamią w CV i podczas rozmów kwalifikacyjnych Amerykanie – niemal 60% tamtejszych rekruterów i potencjalnych pracodawców przyłapało lub odkryło kłamstwa potencjalnych kandydatów. Jeśli chodzi o Polaków – jesteśmy za Amerykanami, lecz nieznacznie – ok. 45% kandydatów miało tendencje do rozmijania się z prawdą. Najczęściej kłamiemy odnośnie stopnia znajomości języków obcych – to 80% wszystkich kłamstw w CV. I zarazem jedno z najłatwiejszych do wychwycenia już na etapie rozmowy kwalifikacyjnej – jeśli kandydat znający mowę Szekspira bądź Goethego wpisał w CV poziom „biegły”, zaś rozmowa w tym języku łudząco przypomina dyskurs Stasia z Kalim, kłamstwo jest oczywiste. Pozostałe kłamstwa najczęściej spotykane (i demaskowane) przez rekruterów to zakres obowiązków w poprzednim miejscu pracy, znajomość i biegłość w obsłudze komputera, w tym programów specjalistycznych – regułą niemal jest, że osoba jako-tako posługująca się Wordem określa stopień obsługi komputera jako biegły, jeśli zaś dodatkowo „liznęła” trochę Excela i PowerPainta, uważa się niemal za informatyka. Te kłamstwa również są łatwe do zweryfikowania, choć częściej niż w przypadku języka obcego udaje się kandydatom zwieść rekrutera. Nagminnie niemal kłamiemy odnośnie umiejętności „miękkich” – każdy, jak się okazuje, jest „odporny na stres”, 100% kandydatów potrafi „pracować pod presją czasu”, a jeśli idzie o umiejętności komunikacji interpersonalnej, współpracę w zespole i szybką adaptację w nowym środowisku – rynek pracy zdaje się być pełen ekspertów w wymienionych dziedzinach. No, ale to akurat niemal w równym stopniu wina skłonności do konfabulacji u kandytatów… i wzorów CV proponowanych przez Dr Google. Równie często zdarza się kandydatom mijać z prawdą lub ukrywać powody odejścia z poprzedniego miejsca pracy. Choć tu akurat, o ile nie przemilczano zwolnienia za ciężkie naruszenia obowiązków lub…wskutek poprzednich kłamstw, zwykle brak konsekwencji.
Kłamstwo nie zawsze uchodzi na sucho
„Po angielsku potrafię co najwyżej zapytać o drogę, znajomość edytora tekstu kończy się na kopiuj-wklej, zaś w poprzednim miejscu pracy najczęściej pełniłam zaszczytną rolę operatora kserokopiarki, w dodatku dwa razy udało mi się ją zepsuć” – w CV fakty te zamienią się w „komunikatywną znajomość angielskiego”, „obsługę komputera” oraz „biegłą umiejętność obsługi urządzeń biurowych”, zaś sama obsługa kserokopiarki urośnie do rangi „asystenta Zarządu” lub „specjalisty wsparcia operacyjnego”. No i pięknie, szanse od razu rosną. CV „picowane” są chyba częściej niż samochody w przygranicznych komisach. Jeśli jednak „odpicuję” kompletnego szrota i sprzedam za cenę perfekcyjnie utrzymanego modelu, mam pełne szanse trafić do sądu. A co z „odpicowanym” CV?
Kandydat, który poziom znajomości języka obcego określił jako „biegły”, zaś dialog z rekrutującym, jak już wspomniałem - przypomina jako żywo dyskusję sienkiewiczowskich Stasia z Kalim, ryzykuje co najwyżej kompromitację i szybkie zakończenie rozmowy z wynikiem negatywnym. Co jednak, jeśli przekonał nieuważnego rekrutera do swojej znajomości oprogramowania lub przemycił fakt, że jego znajomość kwestii prawnych lub umiejętności analizy statystycznej odpowiadają umiejętności strzelania z karabinu u szympansa bonobo?
Zazwyczaj pierwsza umowa zawierana z pracownikiem jest na okres próbny, trwający najczęściej 3 do 6 miesięcy – ja sama nazwa wskazuje, ma na celu głównie „wypróbowanie” kandydata, czyli również – zweryfikowanie jego kompetencji. Jeśli okaże się, że na etapie rekrutacji nasz Pinokio sprytnie ukrył rosnący nos, zaś w okresie próbnym liczne nieścisłości, półprawdy i kłamstewka ujrzą światło dzienne – szanse na przedłużenie umowy są daleko mniejsze niż trafienia 6 w Lotto. Jeśli pracodawca stwierdzi, że kłamstwa miały istotny wpływ na decyzję o zatrudnieniu, a brak umiejętności lub ich niedostateczny poziom czyni prace kandydata nieefektywną lub wręcz niemożliwą do właściwego wykonywania – może albo rozwiązać umowę z zachowaniem terminu wypowiedzenia (opcja do zastosowania niemal w każdym przypadku Pinokia, nawet, jeśli nos nie urósł nad miarę), albo, w przypadkach nieco poważniejszych - skorzystać z możliwości, jaką ustawodawca przewidział dla niego w prawie pracy, konkretnie – w art. 300 KP, który w kwestiach nieuregulowanych prawem pracy odsyła do przepisów Kodeksu Cywilnego. Tu zaś, niczym karabinierzy na Pinokia, czekają zapisy art. 84 KC (błąd co do treści czynności prawnej) oraz 86 KC (podstęp vel umyślne wprowadzenie w błąd) – pracodawca może, powołując się na przywołane przepisy, odstąpić od zawarcia umowy ze skutkiem natychmiastowym. Sam Kodeks Pracy też przewiduje możliwość utarcia Pinokiowi długiego nosa – poważne przekłamanie w CV lub rozmowie kwalifikacyjnej, podtrzymywane aż do momentu wykrycia go już po zatrudnieniu, może zostać potraktowane jako ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych i skutkować rozwiązaniem umowy w trybie art. 52 KP (popularnie zwanym „dyscyplinarką” ). Tu przypomina mi się pewna sytuacja, kiedy to zatrudniony został kandydat na managera regionu, z pozoru idealny – kilka lat doświadczenia jako przedstawiciel handlowy, z ukończonymi specjalistycznymi studiami podyplomowymi. Tyle, że… szybko wyszło na jaw, iż ów ideał zataił fakt, że kilka miesięcy wstecz zabawił się w Hołowczyca na drodze publicznej, w dodatku mając w wydychanym złoty dwadzieścia z tendencją rosnącą i przez najbliższe 3 lata mógł siedzieć wyłącznie na siedzeniu pasażera. Sprawa wyszła na jaw w banalny sposób – spryciarz nie przewidział, że ktoś będzie tak bezczelny, żeby chcieć kserokopii jego prawa jazdy…a Policja i Wydział Komunikacji nie chciał wypożyczyć zatrzymanego dokumentu choćby na 5 minut. Nawet nie pisnął, kiedy wręczono mu wypowiedzenie. I tak obie strony mogły mówić o szczęściu – konsekwencje kłamstwa ponosi czasem nie tylko pracownik, ale i pracodawca. Gdyby Pinokio rozbił prowadzony bez uprawnień samochód, aktem filantropii ze strony ubezpieczyciela byłaby wypłata odszkodowania – informacja o braku uprawnień zostałaby niewątpliwie uznana za łatwą do zweryfikowania, zaś uchybienie w tej kwestii – za zaniedbanie ze strony pracodawcy. Wzajemne boksowanie się na salach sądowych mogło trwać bez końca.
Uniwersytet Stadionu X-lecia
Pinokio bywa i bardziej bezczelny i odważny…a raczej lekkomyślny do granic absurdu. Kłamstwo to jedno, ale co z sytuacją, gdy swoje kłamstwa, odnośnie wykształcenia, stażu pracy czy stanowiska Pinokio dokumentuje na piśmie? Osławiony Stadion X-lecia już nie istnieje, niemniej nadal są miejsca, gdzie „prawie jak prawdziwy” dyplom magistra, certyfikat potwierdzający dowolne szkolenie a nawet świadectwo pracy (najlepiej od już zlikwidowanego pracodawcy) można nabyć od ręki?
To już sprawa poważna, za którą, mówiąc prawniczym kolokwializmem – „prokurator na sanki zaprasza”. Posługiwanie się sfałszowanym dokumentem to przestępstwo, podlegające sankcji z artykułu 270 Kodeksu Karnego, zagrożone w razie wykrycia karą grzywny, ograniczenia wonności lub pozbawienia wolności w wymiarze od trzech miesięcy do pięciu lat. Jeśli dyplom był dyplomem np. lekarza, zaś sam kandydat wskutek posługiwania się nim naraził życie lub zdrowie innych osób, kara może być znacznie wyższa. Oczywiście ze stuprocentową pewnością „wyleci z hukiem” i wilczym biletem w kieszeni tak czy inaczej, niezależnie od wspomnianych sankcji. Też w zgodzie z prawem.
„Nie zadawaj pytań, nie usłyszysz kłamstwa” mówi stare przysłowie. Oczywiście w kontekście rozmów kwalifikacyjnych ta mądrość ludowa jest niemal bezużyteczna, jednak…no właśnie – niemal. Bowiem prawo reguluje również kwestie tego o co kandydata trzeba, o co można, a o co bezwzględnie nie wolno pytać. I nie tylko po to, by nie usłyszeć kłamstwa. Potencjalny pracodawca lub rekruter lepiej niech zaspokoi skłonność do ryzyka skacząc na bungee, niż pyta kandydatkę do pracy, czy przypadkiem nie zamierza zajść w ciążę. Jeśli po paru miesiącach okaże się, że „został wprowadzony w błąd”, lepiej niech tę żabę przełknie. Chyba, że wizyty w sądzie lubi bardziej niż swoją pracę.
...
Jeśli komuś zależy na pracy, gotów jest na wiele. Panuje do tego ugruntowana przez lata opinia, że drobne mijanie się z prawdą jest nieszkodliwe, a pomóc może. Cóż, jeśli już ktoś koniecznie chce zabawić się w Pinokia, niech pamięta, że być skutecznym kłamcą jest niesłychanie trudno.
Po pierwsze, kłamca musi mieć znakomitą pamięć – powszechna praktyką demaskowania kłamców, przejętą przez rekruterów od specjalistów w dziedzinie przesłuchań jest powtarzanie pytań. Biada temu, kto odpowie inaczej niż przed chwilą, godzina czy dwoma tygodniami, jeśli rekrutacja jest kilkustopniowa. A z pamięcią u większości kłamców jest podobnie jak z prawdą w tym, co mówią – słabo.
Po drugie – kłamstwa mnożą się szybciej niż zlane wodą Gremliny – skłamiesz raz, wkrótce będziesz musiał skłamać drugi, aby potwierdzić poprzednie kłamstwo. Nie każdy ma tak żelazną odporność psychiczną i nerwy jak postronki, żeby na dłuższą metę żyć w iluzji godnej zawodowego szpiega.
Po trzecie – niektóre kłamstwa i owszem, można „anihilować”, opanowując w przyspieszonym tempie umiejętności, na temat których wcześniej minęliśmy się z prawdą, lecz wymaga to podwójnego wysiłku. Poza tym – nie zawsze tak się da. Dyplom i certyfikat, nawet zdobyty uczciwie i nie metodą „stadionową”, ma zwykle jedną istotną dla dążącego do poprawy kłamcy wadę - datę. Data nie kłamie.