W Polsce prawo jest złe i wymaga szybkich zmian – takie zdanie słyszymy nader często. Taki głos społeczeństwa jest utwierdzany również przez media, które co i rusz wyśmiewają absurdy polskiego ustawodawstwa. Potrzebie zmian prawnych wychodzą naprzeciw kolejne rządy, każdy następny o krok dalej.
Legislacyjna burza
Zgodnie z raportem „Legislacyjna burza szkodzi polskim firmom” przygotowanym przez firmę doradczą Grant Thornton tylko w ubiegłym roku weszło w życie 1995 nowych aktów prawnych, które łącznie mieszczą się na przeszło 25 tysiącach stron maszynopisu. Mowa oczywiście jedynie o prawie publikowanym w Dzienniku Ustaw. To absolutny rekord. Zjawisko nadprodukcji ustaw jest w żargonie nazywane „biegunką ustawodawczą”. Jest to określenie o tyle trafne, że w związku z tak dużą ilością i szybkością uchwalanych zmian, często są one niskiej jakości, przez co same wymagają kolejnych zmian, co dodatkowo potęguje zjawisko. Niekorzystne jest to także ze względu na to, iż nasz prawodawca przyzwyczaił nas do korzystania z tzw. metody dziobania. Polega ona na wybiórczym regulowaniu wąskich wycinków dziedzin prawnych, przez co w Polsce funkcjonuje mnóstwo ustaw o takim właśnie „wąskim” zakresie zastosowania. Szerokie, kompleksowe regulacje wymagają więcej czasu, pogłębionych analiz i rozległych konsultacji społecznych. Zdecydowanie łatwiej więc uchwalić akt regulujący niewielki wycinek niż pokusić się o próbę skodyfikowania całych gałęzi prawa.
Utrudnienia dla biznesu
Czy ponad 25 tysięcy stron to zbyt dużo? Zdecydowanie zbyt dużo, aby można było zakładać powszechną znajomość wprowadzanego prawa. Nawet w samej tylko grupie przedsiębiorców, czyli podmiotów teoretycznie profesjonalnych ciężko byłoby odnaleźć osoby (wyłączając adwokatów i radców prawnych), które są w stanie prowadzić normalnie biznes i jednocześnie śledzić wszystkie wprowadzane nowelizacje. Natomiast wobec wciąż wysuwanych postulatów zmian kolejnych ustaw, czy dokonywania regulacji prawnych coraz to nowych dziedzin życia nie wydaje się prawdopodobne, aby w najbliższych latach liczba tworzonych aktów prawnych miała znacząco spadać. Należy również wziąć pod uwagę, że zwłaszcza przy dynamicznym rozwoju takich dziedzin gospodarki jak IT, energetyka, czy biochemia zmniejszenie liczby wprowadzanych nowelizacji będzie trudne do wyegzekwowania.
Warunki zmian
Warto zastanowić się nad możliwym źródłem tej „nadprodukcji”. O ile w latach przedakcesyjnych było to w pewnym stopniu zrozumiałe czy uzasadnione koniecznością spełnienia wymogów wstąpienia w struktury Unii Europejskiej, w tym oczywiście dostosowania polskiego prawa do prawa unijnego, o tyle ciężko wskazać konkretną przyczynę takiego procesu w chwili obecnej. Można wysnuć tezę, że wynika to ze specyfiki ustroju społeczno - politycznego naszego kraju. Wobec ciągłych zmian rządów usprawiedliwione może się wydawać to, że każdy kolejny parlament chce po swojemu poprawić daną ustawę. Wykazać się, skorygować błędy poprzedników, załatać luki, wyeliminować niedoskonałości. Założyć by można, że jeśli dana ekipa rządząca dostałaby więcej czasu, to naprawiłaby co zamierzała. W konsekwencji ilość uchwalanego nowego prawa zostałaby zahamowana. Niestety, teoria ta nie wytrzymuje konfrontacji ze statystyką. Rząd Platformy Obywatelskiej jest pierwszym gabinetem III Rzeczypospolitej, który urzęduje dwie kadencje. Nie ma tu dużego znaczenia niedawna dymisja rządu Donalda Tuska. Bowiem to właśnie ten gabinet ma najwyższą średnią stron uchwalonych aktów prawnych na rok. Przekracza ona 20 tysięcy. Mowa oczywiście o samym Dzienniku Ustaw, a są jeszcze przecież inne publikatory - od Monitora Polskiego przez dzienniki resortowe, a na Dzienniku Urzędowym UE kończąc - jego treść też przecież nas obowiązuje i to nie tylko w perspektywie harmonizacji, ale także przez atrybut bezpośredniej stosowalności.
...
Skoro nie ma szans na zmianę sytuacji to przedsiębiorcy będą musieli radzić sobie jak dotąd. Mogą zatrudniać dział prawny, albo współpracować z firmą zewnętrzną. Inną opcją jest wyznaczenie pracownika lub samodzielne monitorowanie zmian, przynajmniej w zakresie działalności danej firmy. Są tacy, co nie przejmują się zmianami i liczą, że ich znajomość nie będzie potrzebna. Jest to wyjście działające na niekorzyść przedsiębiorcy, zgodnie ze starą zasadą: ignorantia iuris nocet.