Obowiązujące obecnie przepisy ustawy o swobodzie działalności gospodarczej nakładają na Państwową Inspekcję Pracy obowiązek poinformowania przedsiębiorcy o planowanej kontroli. Można wszcząć ją nie wcześniej niż 7
i nie później niż 30 dni od dnia prawidłowego doręczenia informacji o planowanej kontroli.
Wszystko rzecz jasna po to, by kontrolowany in spe przedsiębiorca zabezpieczył niebezpieczne sektory pracy, wysłał w delegację zatrudnionych na czarno pracowników i postawił w stan gotowości prawnicze oddziały szybkiego reagowania. Oczywiście – od reguły ustawa przewiduje całkiem liczne wyjątki, w praktyce rzadko stosowane. Projekt nowelizacji ustawy zakłada całkowite zniesienie obowiązku informowania o planowanej kontroli. Wszystko po to, by pozbawić kontrolowanego możliwości ukrywania i zacierania dowodów na nieprawidłowości.
Praktyka informowania o planowanym ataku ma wielowiekową tradycję. Starożytni egipscy bandyci wysyłali przyszłej ofierze pióro dzierzby, by dać jej czas na rozważenie dobrowolnego podzielenia się majątkiem. W średniowiecznej Japonii, planując atak, należało upatrzonej osobie wręczyć biały kwiat – symbol rychłego zagrożenia. Mafia wysyłała osobie, na która wydano wyrok wątpliwej świeżości rybę. Antybohater z rodzimego podwórka – Stanisław Stadnicki zwany Diabłem z Łańcuta, planując zajazd (taka sarmacka wersja „wjazdu na chatę”, połączona z grabieżą, paleniem, naruszaniem nietykalności i czci niewieściej), wysyłał w domostwo ofiary czarną strzałę. A teraz PIP, niczym russkij tank chce wyjeżdżać (a właściwie wjeżdżać) znienacka. Tradycja upada… Choć w tym przypadku może i lepiej…