Wedle najnowszych danych, nazwać polską sytuację demograficzną „trudną” to jak nazwać tsunami zmarszczką na wodzie. GUS opublikował dane i prognozy na lata 2015 – 2035. Wynika z nich, że w najbliższych i nieco dalszych perspektywach czasowych liczba zgonów dramatycznie przewyższy liczbę narodzin, zaś tempo starzenia się społeczeństwa przyspieszy niczym kierowca Formuły 1 na prostej.
Wprawdzie w latach 2007 – 2012 przyrost naturalny był w Polsce dodatni, jednak od 2012 roku nieprzerwanie spada, by w roku ubiegłym osiągnąć już poziom ujemny. Dzietność od 20 lat utrzymuje się w przedziale 1,6 – 1,2 w roku ubiegłym. Tymczasem dla zachowania jakiej-takiej równowagi pokoleniowej powinien wynosić co najmniej 2,4 (dla jasności – dziecka na parę). Efekty utrzymywania się takiego stanu rzeczy mogą być katastrofalne – systematyczny spadek ludności w wieku produkcyjnym, brak płynnej zastępowalności pokoleń spowoduje zachwianie systemu emerytalnego – coraz mniejsza liczba pracujących będzie zmuszona utrzymywać rosnąca liczbę emerytów.
Modyfikując lekko popularną maksymę o dzieciach i kłopotach, powiedzieć można „Mało dzieci, mało kłopotów, dużo dzieci – dużo kłopotów”. Głównie finansowych. A tych i tak mamy już w nadmiarze – niskie zarobki, niestabilna praca, nieprzyjazny rozwojowi przedsiębiorczości system, kredyty, problemy lokalowe… Dodajmy do tego wywołany głównie taką właśnie sytuacją mocno przesunięty wiek zawierania związków, odkładane decyzje o urodzinach dziecka, rosnąca liczbę rozwodów przy relatywnie krótkim stażu małżeńskim (wiem, co mówię, kilka znajomych par już z ciężkim sercem rozwiodłem). No i , last but not least – kolejne tsunami, emigracyjne. Poza granicami Polski mieszka, pracuje i mnoży się w znacznie bardziej sprzyjających warunkach ok. 2,5 mln Polaków, głównie w wieku produkcyjnym. Co nam zostaje? Postawić na innowacje. Konkretnie – na klonowanie.