„Lepiej słuchać brutalnej nagany mędrca niż pochwalnych pieśni głupca”. Jedno z podstawowych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych i problematycznych założeń coachingu mówi, że coach nie musi być ekspertem w dziedzinie lub obszarze, którego coaching dotyczy.
Jedno jest pewne
Coaching, nawet z jednym i tym samym klientem, dotknąć może wielu rozmaitych obszarów, a ekspert omnipotentny trafia się rzadziej od syberyjskiego tygrysa-albinosa. Dużo częściej trafiają się tacy, którzy za takich się uważają. O ile można zdobyć i rozwijać wiedzę interdyscyplinarną w kilku dziedzinach, to nie da się „być ekspertem od wszystkiego”. Stąd coraz powszechniejsza specjalizacja, dawno już obecna chociażby w medycynie, coraz powszechniejsza w prawie, psychologii i coachingu. Oczywiście – podstawowa, ogólna wiedza w przedmiocie wymagana jest od każdego przedstawiciela danej profesji.
Czy jednak coach winien mieć również specjalistyczną wiedzę i doświadczenie w obszarze, w którym pracuje i specjalizuje się? Tak, powinien.
Prowadzenie klienta przez obszar, który dla coacha jest „terra incognita” , bazując wyłącznie na jego wiedzy i doświadczeniu… niby zgodne jest z założeniami coachingu, może jednak przynieść opłakane skutki. Klient może wówczas (przy wsparciu coacha) odkryć drogę… do katastrofy. Odkryć i wdrożyć błędne, szkodliwe i absurdalne „rozwiązania”. Tymczasem wraz z rosnącą popularnością profesji coacha, coraz częściej podejmują ją tacy „co to nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić” – poniekąd to wina braku regulacji profesji, poniekąd legend, jakimi obrosła i wyrastających jak grzyby po deszczu „kursów coachingu w tydzień" lub mniej. No i taka „świeżyzna” zostaje coachem. Nieważne, że o życiu, biznesie i wielu innych dziedzinach i obszarach wie mało lub zgoła nic. Przecież klient wie wszystko, tylko jeszcze o tym nie wie!
Rzecz o mistrzu Coa-Chin-Gu i walecznym generale
Dawno temu, daleko stąd Cesarz Zachodu, zainteresowany był sąsiednim Cesarstwem Wschodu. Zainteresowany głównie pod kątem najechania go, złupienia i podbicia, celem nabycia statusu cesarza Wschodu i Zachodu. Jak łatwo można sobie wyobrazić, na podobnie atrakcyjną perspektywę Cesarstwo Wschodu, a konkretnie cesarz Wschodu dobrowolnie nie zgodziłby się nawet, gdyby cesarska korona mocno uciskała go w głowę. Pozostawało zatem rozwiązanie siłowe, z którego to cesarz Zachodu właśnie skorzystać zamierzał. Opracowanie planu i przeprowadzenie kampanii polecił młodemu, ambitnemu i zdolnemu generałowi. Ten, choć doświadczony, ambitny nawet lekko ponad miarę i ufny w swe zdolności, nie był głupcem. Nie wątpił w swój talent wojenny, ale i nie ufał mu bezkrytycznie. Pewnego dnia dowiedział się, że na szczycie niedalekiej góry mieszka ktoś, kto w takich, podobnych i całkiem innych problemach i dylematach niejednemu już pomógł. O słynnym mistrzu Coa-Chin-Gu. Postanowił udać się do mistrza i skorzystać z jego pomocy. Po odbyciu męczącej wspinaczki na górę stanął przed obliczem Coa-Chin-Gu. Mistrz uprzejmie go powitał, poczęstował pokrzepiającym napojem, po czy zapytał:
- W jakim celu przybywasz do mnie, waleczny generale? – trudno powiedzieć, czy mistrz Coa-Chin-Gu po prostu wiedział, z kim ma do czynienia, czy też doszedł do tego droga dedukcji, w której wydatną rolę miał noszony przez generała mundur i insygnia rangi…
- Być może nie wiesz, mistrzu, że nasz władca polecił mi najechać i podbić sąsiednie cesarstwo – odparł generał. Czy mistrz wiedział, czy nie wiedział – tego nie wiemy i znaczenie ma to niewielkie. Jeśli nie wiedział, właśnie się dowiedział.
- Co zamierzasz zrobić, generale? – zapytał mistrz.
- Oczywiście przyjąć i wykonać misję, mistrzu. Po pierwsze – kiedy podbiję Cesarstwo Wschodu, zdobędę chwałę, zaszczyty i bogactwa. Po drugie – gdybym odmówił, cesarz skróci mnie o głowę…
- To jasne. – kiwnął głową mistrz.
- Cóż zatem Cię sprowadza?
- Widzisz, mistrzu miesiącami pracowałem nad planem kampanii…opracowałem go, sądzę, że się sprawdzi. Jednak… - generał urwał.
- No, powiedzmy, że mam pewne wątpliwości… nie wiem zupełnie, skąd i dlaczego, przecież… - generał umilkł.
- Jaki jest Twój plan, generale? - przerwał ciszę pytaniem mistrz Coa-Chin-Gu.
- Cóż, mistrzu -odparł generał - cesarzowi zależy, żeby szybko i sprawnie zająć strategiczne ziemie Wschodu, blisko naszej granicy. Uznałem, że kluczem jest szybkość, siła uderzenia, mobilność i zaskoczenie. Nie możemy pozwolić armii Wschodu na zamknięcie się w twierdzach daleko w głębi kraju. Dlatego zbiorę z naszej armii wyłącznie jazdę, uderzę na granice przeciwnika, będę palił wsie, mordował mieszkańców, przemieszczał się szybko i atakował niespodziewanie coraz to nowe miejsca. Wszystko to po to, by lud, doradcy i ministrowie zmusili cesarza Wschodu do wydania mi bitwy.
Mistrz Coa-Chin-Gu za młodych lat był wojownikiem. Nim zamieszkał na górze, by swoim wsparciem służyć tym, którzy o to poproszą, służył w armii. Dochrapał się nawet oficerskiej rangi, studiował traktaty wojskowe. Opuścił głowę, pomilczał, po czym zapytał:
- Jak dobrze znasz tereny za nasza wschodnią granicą, generale?
- Doskonale, mistrzu. Bywałem tam wielokrotnie, mam znakomite mapy…
- Jak wyglądają te ziemie? Możesz je opisać?
- To obszar łagodnych wzgórz, mistrzu. Z wioskami w dolinach. Obfitość trawy i wody, brak gęstych lasów. Wymarzony teren do walnej bitwy - generał urwał, bo zaczynał rozumieć, do czego zmierza mistrz.
- Zatem, generale – wpadasz kawaleryjskim zagonem na ziemie przeciwnika, palisz, rabujesz i mordujesz, aby wzburzeni dowódcy Wschodu zmusili cesarza do zatrzymania Cię, a wtedy pobijesz go w bitwie. Wtedy cesarz wejdzie z resztą armii, aby mógł spokojnie zająć kraj. Zgadza się?
- Dokładnie tak, mistrzu.
- Co powiesz o naszej jeździe?
- Mistrzu… nasza jazda to najgroźniejsza siła bojowa pod słońcem. Zakuci w mocne, choć elastyczne pancerze wojownicy dosiadają opancerzonych koni. Mają lance długie na dwóch ludzi, kiedy atakują, ziemia drży. Zmiatają wszystko na swojej drodze. Potrafią szybko się przemieszczać, a także, jeśli trzeba – walczyć wręcz, z ziemi…
- W takim razie spróbuj spojrzeć oczyma generała Wschodu. Co zrobiłbyś na jego miejscu?
- Cóż, mistrzu oczywiście wyszedłbym w pole, by zatrzymać najeźdźcę.
- Jak się ustawisz?
- Na wzgórzach. U stóp wzgórz postawiłbym machiny bojowe. Na zboczach łuczników. Na szczytach wzgórz piechotę. Na flankach jazdę, raczej lekką niż pancerną.
- Zastajesz taka właśnie sytuację. Co zrobisz?
- Cofnąć się już nie mogę. Każę uderzać.
- Co wówczas zrobiłbyś, gdybyś był generałem Wschodu?
- Pancerze naszej jazdy chronią przed ciosami, ale nie przed ogniem. Załadowałbym machiny wojenne pociskami zapalającymi i wystrzelił - generał znowu urwał, bo już zrozumiał mistrza.
- Co będzie dalej? -drążył mistrz, choć już uśmiechał się w duchu.
- Od pocisków padnie pierwszy i drugi szereg. Potem łucznicy. Ich strzały może nie przebiją pancerzy, ale zrzucą z koni wielu wojowników. Szyk się zmiesza, wtedy jazda ruszy skrzydłami, żeby odciąć nam odwrót. Będę musiał szarżować pod górę. Najlepiej strzela się z góry w dół. Do szeregów piechoty dojdzie co piąty z naszych. Może mniej…
Generał zrozumiał, że postępując wedle swego planu, najpewniej poprowadzi wojsko na śmierć, cesarz nie zdobędzie Wschodu, a on sam, jeśli przeżyje, trafi na szafot za utratę armii. Zmienił pierwotny plan…
Skracając przypowieść – co by się stało, gdyby… mistrz Coa-Chin-Gu nie miał wiedzy i doświadczenia wojskowego???