Jak wynika z Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń, którego wyniki niedawno podano do publicznej wiadomości, wbrew pokutującej od kilku lat obiegowej opinii, iż tytuł doktorski nie ma większego lub zgoła żadnego wpływu na zarobki, doktorzy zarabiają całkiem nieźle. Przeciętnie – 6 – 7 tysięcy brutto miesięcznie, czyli mocno powyżej średniej krajowej. Co najmniej ¼ doktorów zarabia powyżej 9 tys. zł brutto. Pod jednym wszakże warunkiem – że taki zamożny doktor pracuje poza „naturalnym” środowiskiem doktora, czyli obszarem edukacji (głównie tej wyższej). Wynagrodzenie doktorów w sektorze przemysłu, IT czy usług biznesowych było ponad 60% wyższe niż ich odpowiedników pracujących w sektorze edukacji, kultury i sztuki.
Doktorzy, mistrzowie, bakałarze… przez wieki osoby oddane nauce, zdobywające w pocie czoła i zwojów mózgowych wiedzę i kolejne etapy uniwersyteckiego wtajemniczenia związane były z akademiami, zwykle podejmując pracę na swojej alma mater i kształcąc następców, którzy następnie… Jako pierwsze wartość pozauczelnianą doktorów i naukowców dostrzegły armie, które chętnie zabierały ich z naturalnego środowiska i implementowały do nowego, zgoła różnego od uniwersyteckich i bibliotecznych murów i zaciszy. Doktorzy konstruowali machiny wojenne, przyuczali do ich obsługi adeptów, wymyślali nowe trucizny i rodzaje broni. Założę się o własny tytuł in spe, że nie kto inny, a jakiś sumeryjski lub hetycki dr inż. wynalazł rydwan bojowy. Dzięki znajomości traktatów historycznych i strategicznych uczyli sztuki wojennej nieokrzesanych rębaczy. Zarabiali wówczas też więcej niż na uczelniach, choć warunki pracy mieli pewnie mniej komfortowe. Nic dziwnego, że obecnie pracodawcy, wodzowie i wojownicy rynkowych pól bitewnych, dostrzegają wartość doktorów? Świadomi są tego, że osoby te najczęściej przyzwyczajone są do systematycznej nauki i rozwoju, zaś ich już zdobyta wiedza da się bez większego problemu implementować do środowiska gospodarki. Do tego oni zwyczajnie… lubią się uczyć, są ambitni, ciekawi i zawsze chętnie nauczą się czegoś nowego, a już bardzo chętnie kogoś nauczą tego, co sami wiedzą. A że często ich wiedza jest mocno teoretyczna? W końcu nie ma nic praktyczniejszego od dobrej teorii! No i ten prestiż – mieć pracownika z „dr” przed nazwiskiem. Na wizytówkę jednostki jak znalazł. Tytuł robił i robi wrażenie – ostatecznie zdobywca i kilkukrotny obrońca tytułu najbogatszego Polaka nie przedstawia się inaczej, jak „doktor K…” (całkowicie zasłużenie, faktycznie jest doktorem).
Tylko… jeśli zabiorą wszystkich doktorów z ich naturalnego środowiska, kto „zdoktoryzuje” nowych?