„Skończysz na kasie” – takie stwierdzenie słyszą nader często niespecjalnie pracowici uczniowie, studenci oraz inni aspirujący do miana pracownika, zwłaszcza, jeśli w swoim otoczeniu mają wielu życzliwych im ludzi. Tytułowa „kasa” to już niemal legenda rynku pracy, miejsce równie przerażające, co Mordor, warszawska Praga nocą lub Urząd Skarbowy o każdej porze. Dla jasności – nie chodzi o kasę w szeleszczącej walucie lub brzęczącej monecie, lecz o miejsce, w którym walutę i monetę, ewentualnie bajty elektronicznych pieniędzy się zostawia. O stanowisko kasowe. Dla wielu – zawodową porażkę, szczyt beznadziei, miejsce, gdzie ludzie zmieniają się w automaty i noszą pampersy. W powszechnym mniemaniu – taki wyjątek od reguły, że żadna praca nie hańbi. Okazuje się wszelako, że „na kasie” można być i „przy kasie”. Pod jednym warunkiem. Że nie jest to kasa w markecie czy innym Żuczku, a w banku. Świątyni kasy.
Przeciętne wynagrodzenie kasjera w banku (zwanego często specjalistą ds. obsługi klienta lub specjalistą ds. obsługi kasowej – przyp. Autora) wynosi 3450 zł (jak wynika z raportu Sedlak & Sedlak), czyli trochę ponad równowartość przeciętnego wynagrodzenia krajowego. Zaledwie co dziesiąty pracownik sektora bankowego zarabia mniej niż 2650 zł brutto. Jeśli może pochwalić się wspomnianym tytułem specjalisty, albo, jeszcze lepiej – doradcy klienta, zarobi odpowiednio ok. 3500 i 4000 zł. Tak, tak – kasy w bankach obsługują i specjaliści, i doradcy. Czasami nawet kierownicy. Ci zarabiają zazwyczaj nie mniej niż 5000 zł, a i 8000 zł nie jest niczym niezwykłym. Czyli jakieś 2 – 4 razy więcej niż na innej kasie. Tej, którą jak kiedyś wilkołakiem, Babą Jagą i czarną Wołgą straszy się nie tylko dzieci.